niedziela, 26 lutego 2012

"WALL-E", 2008

Była już piosenka, opowiadanie, gra komputerowa, to teraz pora na film. Z masy filmów o tematyce ekologicznej, na pierwszy ogień idzie WALL-E ze studia Pixar, w reżyserii Andrew Stantona. Film miał swoją premierę w roku 2008 i wydaje mi się, że już zdołał na stałe zapisać się w kanonie animacji "ekologicznych". Na początek jak zwykle krótki opis, o co w filmie chodzi, choć pewnie i tak wszyscy wiedzą.
WALL-E to stworzony komputerowo film animowany, nie odbiegający zbytnio stylem od tego, do czego przyzwyczaił nas Pixar w swoich poprzednich filmach. Czyli jest śmiesznie dla dzieci, jest śmiesznie dla dorosłych, są sympatyczni bohaterowie, no i jest oczywiście jakieś pozytywne przesłanie.
Akcja filmu ma miejsce na początku 29 stulecia. Jakieś 700 lat wcześniej, około roku 2100, środowisko Ziemi zostało zniszczone do tego stopnia, że przestało się nadawać do życia. Ludzie wsiedli więc na gigantyczne statki kosmiczne i polecieli w kosmos, gdzie mieli przeczekać pięć lat, do momentu aż planeta zostanie oczyszczona przez armię pozostawionych na niej robotów i znów stanie się zdatna do zamieszkania. Po owych pięciu latach okazuje się jednak, że plany te były zbyt optymistyczne i ludzkości przyjdzie jeszcze trochę poczekać na powrót do domu. Wracamy wiec do właściwej akcji. Jest mniej więcej rok 2800, na Ziemi pozostał prawdopodobnie ostatni z robotów sprzątających, czyli tytułowy Johnny 5 WALL-E i widać, że do ukończenia jego zadania zostało mu jeszcze sporo pracy. Jeździ on więc wśród ruin jakiegoś miasta wraz ze swym przyjaciele karaluchem i zbiera walające się wszędzie odpadki by zgnieść je w zgrabne kostki, które ustawia potem w gigantyczne stosy. Oprócz tego, w ramach hobby, zbiera różne interesujące go "skarby", a w wolnych chwilach ogląda "Hello, Dolly!". I tak sobie powolutku upływa to jego robotyczne życie, aż do dnia, gdy na Ziemi pojawia się automatyczna sonda kosmiczna a wraz z nią cybernetyczna piękność - EWA. Potem jest jeszcze robocie love story, wycieczka w kosmos, walka ze zbuntowaną sztuczną inteligencją itd. itp.
Jak chyba dość powszechnie wiadomo, film zdobył nieliche uznanie - fantastyczne oceny w recenzjach, Oskar, Złoty Glob, Hugo, Nebula i pierwsze miejsce na liście najlepszych filmów dekady wg. magazynu "Time". Znalazł się też na listach najlepszych filmów "ekologicznych" portali Mother Nature Network i Huffington Post. Według mnie, wszystko to absolutnie mu się należało - wplecenie do filmu będącego, bądź co bądź, animacją przeznaczoną przede wszystkim dla dzieci, elementów niemego slapsticku, post-apokalipsy i dystopii było niesamowitym pomysłem. Jak dla mnie film jest przezabawny, pełen odniesień do popkultury, głównie nurtu sf, co jak wiadomo, jest zawsze pożądanym smaczkiem. I oprócz tego, że jest to historia o miłości, historia o sile powodowania wielkich zmian ukrytej w każdym z nas i pewnie historia o wielu jeszcze rzeczach, to niezwykle ważny w filmie jest też motyw ekologiczny.
Jest oczywiście warstwa, powiedzmy "bezpośrednia", pokazana wprost - kompletnie zniszczone środowisko na Ziemi, wielkie odkrycie jakim jest roślina, której udaje się przeżyć w tych warunkach, przemowy kapitan statku kosmicznego na tematy potrzeby oczyszczenia Ziemi i szacunku do niej, zasilany ogniwem słonecznym główny bohater, ogromne ilości śmieci zarówno na powierzchni planety jak i na jej orbicie. Ale przesłanie ekologiczne bywa też w tym filmie nieco mniej oczywiste. Po pierwsze - zbieractwo głównego bohatera. Jak wspomniałem, WALL-E w trakcie swojej pracy zbiera co ciekawsze dla niego okazy - żarówkę, kostkę Rubika, pudełko po pierścionku, a także części z pozostałych, niedziałających już robotów sprzątających, których używa potem do naprawy samego siebie. Mamy więc do czynienia z doskonałym przykładem reusingu - wyrzucone, wydawałoby się nieprzydatne już "śmieci", dla WALL-E'go są ozdobami, zabawkami, częściami do naprawy itd. Myśl ekologiczną mamy też w drugiej połowie filmu, gdy WALL-E i EWA znajdują się na statku kosmicznym, na którym ludzkość czeka na moment powrotu na Ziemię. Statek jest wręcz sterylnie czysty, co podkreślone jest jeszcze przez postać M-O, czyli robota sprzątającego z zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi, szaleńczo czyszczącego każdą zauważona plamkę brudu. Na statku wszystko lśni, każdy brud jest natychmiastowo usuwany, każda usterka natychmiastowo naprawiana. W kontraście do gór śmieci zalegających na Ziemi, doskonale ukazuje to różnicę w podejściu ludzi do natury oraz do sztucznego, tworzonego przez nas środowiska.
 A wszystko to w filmie dla dzieci, co jest przecież niezwykle ważne, gdyż wszystkie możliwe dokumenty i prace traktujące o edukacji ekologicznej, podkreślają wagę docierania z przekazem pro-środowiskowym do najmłodszych. I jak już wspomniałem, WALL-E to również świetna rozrywka i tu znów możemy powołać się na ekspertów, mówiących o tym jak rozrywka wzmacnia przekaz edukacyjny. Więc kto nie oglądał, niech koniecznie obejrzy, a kto już widział, niech obejrzy jeszcze raz, pokaże dzieciom, młodszemu rodzeństwu, kuzynom, siostrzeńcom i w ogóle niech rozsławia WALL-E'go :).

piątek, 17 lutego 2012

Seria "Civilization"

Ostatnio znów zainstalowałem na komputerze "Civilization 4" i pomyślałem sobie, że w tej grze tak naprawdę sporo jest różnych elementów ekologicznych i może fajnie by było trochę je porozkminiać. Może i ktoś uzna to za lekką nadinterpretację, jednak według mnie gra ma pewne cechy prośrodowiskowe. Jakie? - o tym za chwilę. Najpierw trochę wstępu o samej grze, a właściwie serii gier. Myślę, że gry z serii "Civilization" są doskonale znane wszystkim miłośnikom elektronicznej rozrywki. Doczekały się one do tej pory pięciu odsłon, z których pierwsza ujrzała światło dzienne w roku 1991, czyli już dość dawno jak na growe standardy, a ostania z wydanych powstała w roku 2010. Do tego doszła jeszcze cała masa dodatków, spin-off'ów, remake'ów, gry planszowe, karciane itd. więc jest tego wszystkiego dość sporo. Pierwsze dwie gry z serii stworzone zostały przez firmę MicroProse, a trzy kolejne przez Firaxis Games. (Jeszcze taka uwaga - wpis opiera się głównie na "Civilization 4". W starsze wersje grałem dawno i nieprawda, a w część 5 nie grałem w ogóle. A że są pewne aspekty różniące wszystkie części, to chciałem to zaznaczyć) Główne założenie "Civilization" jest raczej proste. Jest to strategia turowa, w której gracz wciela się w rolę władcy swojego własnego imperium. W najbardziej podstawowym trybie zaczynamy rozgrywkę gdzieś u zarania cywilizacji i tworzymy i rozwijamy swoje państwo - zakładamy i rozbudowujemy miasta, zdobywamy surowce, dokonujemy odkryć naukowych, rozwijamy się gospodarczo, militarnie i kulturowo, a także utrzymujemy kontakty dyplomatyczne z innymi krajami. Do tego od czasu do czasu bierzemy udział w jakiejś wojnie. I gdzie w tym wszystkim ekologia? Po pierwsze, nasze państwo rozwijamy oczywiście na pewnym wirtualnym obszarze, podzielonym na pola. Każde pole to pewien rodzaj terenu - las, dżungla, pustynia, góry, woda, łąki i tak dalej. Poza tym na niektórych polach występują dodatkowe surowce - zwierzęta, niektóre szczególnie istotne gospodarczo gatunki roślin, surowce mineralne. Różne typy terenu w różny sposób pomagają nam w rozwoju - niektóre dostarczają naszym obywatelom pożywienia, inne wspomagają przemysł, dzięki jeszcze innym uzyskujemy żywą gotówkę. A jeśli mamy dostęp do wspomnianych wcześniej dodatkowych surowców, możemy dzięki nim rozwinąć się w nowym kierunku, lub handlować nimi z pozostałymi władcami. Oczywiście, na odpowiednim poziomie rozwoju technologicznego możemy również zmieniać teren w naszym państwie - ściąć las, zmeliorować teren pustynny, postawić plantację itd. Cóż, jak dla mnie to wszystko jest doskonałym przykładem działania usług ekosystemów:) Cały ten system pokazuje jakie korzyści mogą wynikać z istnienia różnych ekosystemów - budując miasta na całym terenie naszego państwa daleko nie zajdziemy. W końcu zacznie w nich panować głód, mieszkańcy staną się niezadowoleni, zacznie szwankować gospodarka i w ogóle klapa. Drugi aspekt ekologiczny - żeby móc konkurować z naszymi sąsiadami, musimy się rozwijać. I tutaj pojawia się zależność - stawiając w naszych miastach budynki wspomagające rozwój gospodarczy, często doprowadzamy do wzrostu zanieczyszczenia miast i spadku zadowolenia ich mieszkańców. Musimy więc zbudować kolejny budynek, poprawiający jakość ich życia. Przykład: możemy zbudować kuźnię - poprawi to produkcję w mieście, ale zwiększy jego zanieczyszczenie. I co wtedy? Trzeba zbudować akwedukt, który doprowadzi do miasta czystą wodę z pobliskiego źródła, zwiększając zdrowie obywateli. Proste:) Idźmy więc dalej. W naszym wspaniałym imperium rozwija się nauka, a w raz z nią przemysł i gospodarka. Dochodzimy w końcu do epoki przemysłowej, budujemy fabryki oraz elektrownie, aby móc tym fabrykom dostarczyć energii. A wszystko to prowadzi do efektu cieplarnianego:) Tak, w tej grze jest nawet efekt cieplarniany. Im większy poziom opartego na węglu przemysłu u nas i na świecie, tym szybciej kolejne pola, łąki i lasy stają się pustyniami. Można oczywiście starać się do tego nie dopuścić budując elektrownie wodne (jednak tylko w miastach stojących w sąsiedztwie rzek) lub, jeśli mamy technologię i dostęp do plutonu, atomowe, które jednak grożą niewielką szansą awarii. Rozwijamy się więc dalej, aż w końcu zaczyna się prawdziwa ekologiczna zabawa. Możemy budować w miastach infrastrukturę transportu publicznego i centra recyklingu. Na otaczających miasta terenach pojawiają się turbiny wiatrowe i szkółki leśne, a jeśli chcemy, w jednym z miast możemy sobie zafundować park narodowy. Elementem gry o którym wcześniej nie wspomniałem jest też możliwość ustawienia ustroju politycznego naszego kraju. Powiedzmy, że składa się na niego kilka "systemów" - prawny, gospodarczy, religijny i tak dalej. W każdym z tych systemów mamy do wyboru kilka opcji, które odkrywamy wraz z rozwojem nauki. Na przykład pod względem religijnym możemy być państwem wolnym wyznaniowo, teokratycznym czy pacyfistycznym. W systemie rządowym mamy do wyboru między innymi dziedziczność rządów, państwo policyjne lub demokrację. Do czego zmierzam? A do tego, że jedną z takich opcji systemu ekonomicznego jest "ekoreżim" (po angielsku to się jednak lepiej nazywa - environmentalism. Nie można było tego przetłumaczyć na "ekologizm" albo coś?) A żeby móc ustanowić u siebie "environmentalism" musimy oczywiście odkryć "ekologię", która jest jedną z dostępnych w grze technologii. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że wszystkie te elementy ekologiczne są zwyczajną częścią gry, taką jak wszystkie inne. "Ekologia" jest taką samą technologią jak papier, inżynieria czy loty kosmiczne. "Ekoreżim" jest jednym z elementów systemu politycznego, równym innym opcjom. Ma swoje zalety i wady i od naszego sposobu gry zależy, czy jego wprowadzenie będzie nam pasowało, czy może będziemy woleli wolny rynek albo merkantylizm. A budowanie w miastach centrów recyklingu czy transportu publicznego jest naturalną konsekwencją rozwoju przemysłu i próbą poprawienia poziomu życia naszych wirtualnych obywateli. Dzięki temu wszystkie te elementy nie sprawiają wrażenia sztucznych, wprowadzonych na siłę tylko w celu jakiejś ekoindoktrynacji:) Myślę więc, że udało mi się pokazać, że Zieloną Propagandę można znaleźć też w utworach, po których raczej się tego nie spodziewamy na pierwszy rzut oka:)

niedziela, 12 lutego 2012

Paolo Bacigalupi "Ludzie piasku i popiołu"


Paolo Bacigalupi to amerykański pisarz science fiction i fantasy. Mimo, że publikuje nie od tak bardzo dawna, to zdążył zdobyć już Hugo, Nebulę, Locusa i parę innych nagród. W Polsce ukazały się właściwie dwie jego książki, choć u nas zostały wydane w jednym tomie. Jest to zbiór opowiadań "Pompa numer sześć i inne historie" oraz jego pierwsza powieść "Nakręcana dziewczyna" (Paolo Bacigalupi "Nakręcana dziewczyna / Pompa numer sześć" wydawnictwo MAG, Warszawa 2011). Zarówno powieść jak i kilka opowiadań nadawałoby się do opisania na tym blogu (i zapewne kiedyś to zrobię) ale zacznę od opowiadania "Ludzie piasku i popiołu". Dlaczego akurat od tego? Bo jest pierwsze w kolejności we wspomnianej książce, które pasuje do tematyki bloga :) Najpierw może jedno zdanie suchych informacji - opowiadanie po raz pierwszy pojawiło się w magazynie "Fantasy & Science Fiction" w lutym 2004, było nominowane do Hugo, Nebuli i Locusa, pojawiło się w zbiorach "The Year's Best Science Fiction: Twenty-Second Annual Collection"  oraz "Kroki w nieznane 2009", a także można je przeczytać w wersji oryginalnej na oficjalnie stronie autora.
No dobra, więc o co chodzi w tej całej historii. Rzecz dzieje się w nieokreślonej przyszłości. Głównymi bohaterami jest trójka pracowników gigantycznej kopalni. Właściwie to za wiele oni nie robią - pilnują czy roboty górnicze działają jak trzeba, a jeśli od czasu do czasu wykryją jakiegoś intruza na terenie kopalni, to zrzucają na niego atomówkę, albo wsiadają do odrzutowca i lecą osobiście sprawdzić co to może być. I tak właśnie zaczyna się opowiadanie - bohaterowie dostają sygnał o jakiejś żywej istocie, która rzekomo biega sobie wśród toksycznych hałd i wypełnionych kwasem zbiorników poflotacyjnych. Zakładają więc pancerze i lecą złapać intruza. Nad punktem docelowym wyskakują z samolotu bez spadochronów i uderzają w ziemię z prędkością kilkuset kilometrów na godzinę. Oczywiście dotkliwie się przy tym łamią, ale to nic, bo dzięki modyfikacjom genetycznym i masie dziwnego ustrojstwa w ich organizmach, rany leczą się natychmiastowo. Te wszystkie ulepszenia powodują też odrastanie utraconych części ciała, odporność na choroby, trucizny, kwasy, zanieczyszczenia i umożliwiają jedzenie dosłownie wszystkiego - bohaterowie żywią się głównie piaskiem, błotem i kamieniami. No ale wracając do historii - trójka ochroniarzy dociera na miejsce z którego dostali sygnał i znajdują tam dziwne, nieznane sobie stworzenie. Najpierw myślą, że to jakiś wytworzony w laboratorium organizm, ale uznają, że to jednak mało prawdopodobne, bo jest fatalnie zaprojektowany - nie ma rąk, jest wychudzony, pełen ran od kwasu i ma zniszczone futro. W końcu jeden z bohaterów kojarzy zwierzę z czymś, co widział kiedyś w zoo - okazuje się, że intruzem jest zwykły pies. Trójka ochroniarzy jest oczywiście niezwykle zdziwiona. Po pierwsze, jak mógł on przeżyć w takich warunkach - na pozbawionej praktycznie wszelkiego życia toksycznej pustyni, a po drugie psy niemal wyginęły podobno kilkanaście lat wcześniej i tylko ostatnie okazy można znaleźć w ogrodach zoologicznych. Zabierają więc psa do bazy i zastanawiają się co z nim dalej zrobić.
Opowiadanie pokazuje jak wyglądać może świat bez szacunku dla natury. Środowisko jest tam kompletnie zniszczone - poza ogrodami zoologicznymi nie istnieją już żadne zwierzęta, ponieważ, jak zauważa jedna z bohaterek, niemożliwością byłoby zmodyfikowanie wszystkich gatunków tak, żeby mogły przeżyć w obecnych warunkach. Ludzie jedzą piasek nie dlatego, że mogą, ale raczej dlatego, że muszą, ponieważ wytwarzanie normalnego jedzenia wiązałoby się z niewyobrażalnymi kosztami. Utrzymanie psa również kosztuje ogromne pieniądze - trzeba dla niego sprowadzać odpowiednią karmę, filtrować mu wodę i dbać o niego gdyż, co niepomiernie dziwi bohaterów na początku, rany i złamania nie goją się w ciągu kilku minut. Jest też scena, w której bohaterowie wybierają się na urlop na Hawaje. W pewnej chwili jedna z bohaterek wynurza się z morza, a na jej skórze jak klejnoty lśnią krople ropy. Wieczorem, żeby wytworzyć odpowiedni nastrój, bohaterowie podpalają ocean miotaczem ognia i podziwiają słońce chowające się za kłębami dymu. I oczywiście skoro natura właściwie nie istnieje, nawet w ludziach, którzy już dawno przestali być naturalni, to nie może też istnieć szacunek do niej. Bohaterowie wcale nie żałują utraconego świata - dla nich to co dookoła, toksyczne pustkowia, jest całkowitą normą. Zastanawiają się też, czy może by nie zjeść psa - jest przecież tak niedoskonały i zupełnie nieprzydatny, więc po co w ogóle miałby istnieć. Jednak opowiadanie mówi też o pewnym szacunku do psa, który po jakimś czasie rodzi się w tych ludziach  - prawdopodobnie jest to jeden z pierwszych tworów natury który widzą. Pies, w przeciwieństwie do wszystkiego co ich otacza - do robotów, tworzonych w laboratoriach centaurów, a także do nich samych, nie jest wytworem człowieka, jest w jakiś sposób obcy i to jest w nim fascynujące dla tych ludzi przyszłości, która, miejmy nadzieję, nie czeka nas.
W pewnym momencie opowiadania, pewien biolog przysłany do zbadania psa, mówi że podobno kiedyś ludzie szanowali całą naturę, a nie tylko samych siebie. I chyba warto o tym pomyśleć, bo może takie samo zdanie moglibyśmy powiedzieć i teraz.

Zielona Propaganda: The Beginning / Dezerter "Ostatnia chwila"


Witam na blogu "Zielona Propaganda". Będę się starał przedstawiać tutaj różne dzieła kultury mniej lub bardziej popularnej, związane w jakiś sposób z szeroko pojętą ekologią. Będzie można znaleźć tutaj opisy i pewnie jakieś mini recenzje piosenek, książek, filmów, komiksów etc. Wybór niektórych pozycji będzie pewnie dość oczywisty, choć będę się starał znajdować też jakieś mniej znane rzeczy, jeśli się uda. Jeśli Wy znacie coś w tym temacie, to będę wdzięczny za jakieś podpowiedzi w komentarzach, chętnie się zapoznam. To tyle słowem wstępu; pozostaje mi tylko zaprosić Was do czytania, komentowania i poznawania proponowanych przeze mnie utworów.


Druga część tego wpisu poświęcona będzie pierwszej piosence, jaka mi przychodzi do głowy, kiedy myślę o muzyce i środowisku. Chodzi oczywiście o fenomenalny numer "Ostatnia chwila" zespołu Dezerter, ze świetnego albumu "Ile procent duszy?" z 1994. Jak zwykle tekst: Krzysztof Grabowski, muzyka: Robert "Robal" Matera. Rzecz zaczyna się niewinnie, najpierw śpiew ptaków, po chwili kilka taktów spokojnej melodyjki na gitarze, po pół minuty wytłumienie... i wtedy się zaczyna. Ostry, brudny, niezwykle rytmiczny riff i agresywny wokal Matery:
"W pustym lesie rodzi się świadomość / że to ostatnia chwila żeby się przebudzić / 
chociaż drzewa zostały już wycięte / to nadal nie obchodzi to zbyt wielu ludzi. / 
Beton jest zazdrosny o wszystko co żywe / niczym nowotwór pożera krajobraz / my 
stoimy zupełnie bezradni / zamiast coś zrobić dla własnego dobra."
Punkowy tekst, żadnego owijania w bawełnę - Ziemia na skraju zagłady, beton jak nowotwór niszczący i zastępujący całą przyrodę i zupełnie bierni ludzie, aż do ostatniej chwili nie zauważający co się dzieje. Pewnie i jest to trochę przerysowane, w końcu mało kto chciałby mieszkać w szałasie w puszczy, ale o to właśnie chodzi w punk-rocku, cios w twarz mający jak najmocniej oddziaływać na słuchacza, nawet jeśli ma być przegięcie czy przerysowanie. Ale wiadomo co jest na rzeczy - żeby wyjeżdżając z szarego blokowiska, można było trafić do lasu, na łąkę, czy na bagno jak ktoś lubi, a nie spędzić całe życie będąc otoczonym ze wszystkich stron i w każdym możliwym miejscu betonem, stalą, asfaltem i plastikiem. Po zwrotce oczywiście czas na refren - szalejąca perkusja i gitara i znak rozpoznawczy Grabowskiego: niesamowicie trafne, chwytliwie sformułowane spostrzeżenie w sam raz do wypisywania na murach i wykrzykiwania na koncertach :)
"Jest w tym jakiś ponury symbol / że człowiek rozumny / właśnie z drewna, a nie z 
plastiku / produkuje trumny".
Wyśmienity slogan i naprawdę trafna myśl, jeśli się nad tym chwilę zastanowić.
"Martwe drzewo nie oddycha już dla nas / po prostu się przewraca zupełnie bez krzyku 
/ i wszystkim się wydaje, że nie ma problemu / bo nie skarży się i umiera po cichu".
I znowu, z jednaj strony wydawałoby się, że może trochę przesadzają, ciężko przecież żyć bez drewna czy papieru. W mieszkaniu z plastikowymi podłogami, wszystkimi drzwiami i meblami też chyba ciężko by się żyło (co wydaje się być dość symboliczne :)), ale czy naprawdę potrzeba nam aż tyle drewna? Czy pudełko musi koniecznie być pięć razy większe od produktu w środku? Czy trzeba wycinać kolejne lasy, żeby zrobić miejsce na kolejne pastwisko albo pole pod uprawę pasz dla zwierząt, zwłaszcza jeśli za kilka lat trzeba będzie je zostawić z powodu wyjałowionej gleby? No i przede wszystkim, czy nie można wykorzystywać młodych, sztucznych lasów? Lesistość Polski i innych państw w Europie rośnie, no i świetnie, ale to nie powstrzymuje wycinania Białowieży czy innych lasów niepomiernie cenniejszych niż 30-letnia plantacja 
rosnących w równych rządkach sosenek. Mamy jeszcze kolejne spostrzeżenie - drzewo umiera po cichu. Oblepione ropą morskie ptaki, setki śniętych ryb czy maltretowane psy są na pewno bardziej medialne niż ścięte drzewo. Jest w tym oczywiście racja, drzewo nie czuje i nie cierpi tak jak zwierzę, ale trzeba pamiętać że kawałek ściętego lasu to też śmierć wielu ptaków, owadów czy drobnych kręgowców i zniszczenie siedliska dla wielu kolejnych zwierząt. A wciąż chyba niewielu ludzi zdaje sobie sprawę na jak ogromną skalę niszczone są siedliska i jak wiele gatunków ginie z tego powodu. No i pora na ostatnią zwrotkę:
"Można jeszcze długo mówić na ten temat / i szkoda tylko, że tak banalne prawdy / 
mimo że przecież dotyczą nas wszystkich / nie docierają do tej politycznej bandy".
No cóż, to akurat mnie nie dziwi, bo mało co dociera do politycznej bandy:) No i warto pamiętać, że ważniejsze jest, żeby dotarło do jak największej ilości zwykłych ludzi, a wtedy można mieć nadzieję, że może polityczna banda też się złamie. 

Do piosenki powstał też teledysk świetnie współgrający z jej przekazem. Mamy więc dwa przeplatające się motywy - po pierwsze, powiedzmy że teledysk "właściwy". Najpierw sceny z jakiejś piwnicy, puste, ciemne korytarze, później jakieś pomieszczenie, a w środku członkowie zespołu w maskach gazowych i trumna z refrenu. Kręcone w charakterystycznym dla teledysków Dezertera mocno schizofrenicznym klimacie - czerń i biel, dziwne oświetlenie, chaotyczne "zabawy" kamerą, obraz wciąż się trzęsie, skacze, przybliża i oddala, wiruje itd. Do tego w trakcie solówki spacer po miejskich ulicach, stare kamienice, zagracone podwórka i zajmujące połowę obrazu zbliżenie na gitarę. Drugi motyw to pojawiające się co jakiś czas obrazy przyrody - gdy słyszymy początkową, spokojną część utworu, to widzimy też odpowiednie scenki. Płynąca przez las rzeka, wodospad, kwiatki, motylki i różne śliczności. A gdy zaczyna się ostre granie, zmieniają się też serwowane nam widoki. Jadący przez las buldożer, zanieczyszczone wody, wielkie fabryki. Klip dość prosty, ale potrafiący zrobić wrażenie i świetne pasujący do kawałka.

Dla porządku dodam też, że oprócz normalnej wersji tej piosenki, na płycie "Ile procent duszy?" jest też pozbawiona słów, również bardzo fajna wersja dubowa, a także powstał bardzo ciekawy "indiańsko-punkowy" cover w wykonaniu grupy Plebania, który można znaleźć na składance "Nie ma zagrożenia jest Dezerter - Tribute to Dezerter".