niedziela, 12 lutego 2012

Paolo Bacigalupi "Ludzie piasku i popiołu"


Paolo Bacigalupi to amerykański pisarz science fiction i fantasy. Mimo, że publikuje nie od tak bardzo dawna, to zdążył zdobyć już Hugo, Nebulę, Locusa i parę innych nagród. W Polsce ukazały się właściwie dwie jego książki, choć u nas zostały wydane w jednym tomie. Jest to zbiór opowiadań "Pompa numer sześć i inne historie" oraz jego pierwsza powieść "Nakręcana dziewczyna" (Paolo Bacigalupi "Nakręcana dziewczyna / Pompa numer sześć" wydawnictwo MAG, Warszawa 2011). Zarówno powieść jak i kilka opowiadań nadawałoby się do opisania na tym blogu (i zapewne kiedyś to zrobię) ale zacznę od opowiadania "Ludzie piasku i popiołu". Dlaczego akurat od tego? Bo jest pierwsze w kolejności we wspomnianej książce, które pasuje do tematyki bloga :) Najpierw może jedno zdanie suchych informacji - opowiadanie po raz pierwszy pojawiło się w magazynie "Fantasy & Science Fiction" w lutym 2004, było nominowane do Hugo, Nebuli i Locusa, pojawiło się w zbiorach "The Year's Best Science Fiction: Twenty-Second Annual Collection"  oraz "Kroki w nieznane 2009", a także można je przeczytać w wersji oryginalnej na oficjalnie stronie autora.
No dobra, więc o co chodzi w tej całej historii. Rzecz dzieje się w nieokreślonej przyszłości. Głównymi bohaterami jest trójka pracowników gigantycznej kopalni. Właściwie to za wiele oni nie robią - pilnują czy roboty górnicze działają jak trzeba, a jeśli od czasu do czasu wykryją jakiegoś intruza na terenie kopalni, to zrzucają na niego atomówkę, albo wsiadają do odrzutowca i lecą osobiście sprawdzić co to może być. I tak właśnie zaczyna się opowiadanie - bohaterowie dostają sygnał o jakiejś żywej istocie, która rzekomo biega sobie wśród toksycznych hałd i wypełnionych kwasem zbiorników poflotacyjnych. Zakładają więc pancerze i lecą złapać intruza. Nad punktem docelowym wyskakują z samolotu bez spadochronów i uderzają w ziemię z prędkością kilkuset kilometrów na godzinę. Oczywiście dotkliwie się przy tym łamią, ale to nic, bo dzięki modyfikacjom genetycznym i masie dziwnego ustrojstwa w ich organizmach, rany leczą się natychmiastowo. Te wszystkie ulepszenia powodują też odrastanie utraconych części ciała, odporność na choroby, trucizny, kwasy, zanieczyszczenia i umożliwiają jedzenie dosłownie wszystkiego - bohaterowie żywią się głównie piaskiem, błotem i kamieniami. No ale wracając do historii - trójka ochroniarzy dociera na miejsce z którego dostali sygnał i znajdują tam dziwne, nieznane sobie stworzenie. Najpierw myślą, że to jakiś wytworzony w laboratorium organizm, ale uznają, że to jednak mało prawdopodobne, bo jest fatalnie zaprojektowany - nie ma rąk, jest wychudzony, pełen ran od kwasu i ma zniszczone futro. W końcu jeden z bohaterów kojarzy zwierzę z czymś, co widział kiedyś w zoo - okazuje się, że intruzem jest zwykły pies. Trójka ochroniarzy jest oczywiście niezwykle zdziwiona. Po pierwsze, jak mógł on przeżyć w takich warunkach - na pozbawionej praktycznie wszelkiego życia toksycznej pustyni, a po drugie psy niemal wyginęły podobno kilkanaście lat wcześniej i tylko ostatnie okazy można znaleźć w ogrodach zoologicznych. Zabierają więc psa do bazy i zastanawiają się co z nim dalej zrobić.
Opowiadanie pokazuje jak wyglądać może świat bez szacunku dla natury. Środowisko jest tam kompletnie zniszczone - poza ogrodami zoologicznymi nie istnieją już żadne zwierzęta, ponieważ, jak zauważa jedna z bohaterek, niemożliwością byłoby zmodyfikowanie wszystkich gatunków tak, żeby mogły przeżyć w obecnych warunkach. Ludzie jedzą piasek nie dlatego, że mogą, ale raczej dlatego, że muszą, ponieważ wytwarzanie normalnego jedzenia wiązałoby się z niewyobrażalnymi kosztami. Utrzymanie psa również kosztuje ogromne pieniądze - trzeba dla niego sprowadzać odpowiednią karmę, filtrować mu wodę i dbać o niego gdyż, co niepomiernie dziwi bohaterów na początku, rany i złamania nie goją się w ciągu kilku minut. Jest też scena, w której bohaterowie wybierają się na urlop na Hawaje. W pewnej chwili jedna z bohaterek wynurza się z morza, a na jej skórze jak klejnoty lśnią krople ropy. Wieczorem, żeby wytworzyć odpowiedni nastrój, bohaterowie podpalają ocean miotaczem ognia i podziwiają słońce chowające się za kłębami dymu. I oczywiście skoro natura właściwie nie istnieje, nawet w ludziach, którzy już dawno przestali być naturalni, to nie może też istnieć szacunek do niej. Bohaterowie wcale nie żałują utraconego świata - dla nich to co dookoła, toksyczne pustkowia, jest całkowitą normą. Zastanawiają się też, czy może by nie zjeść psa - jest przecież tak niedoskonały i zupełnie nieprzydatny, więc po co w ogóle miałby istnieć. Jednak opowiadanie mówi też o pewnym szacunku do psa, który po jakimś czasie rodzi się w tych ludziach  - prawdopodobnie jest to jeden z pierwszych tworów natury który widzą. Pies, w przeciwieństwie do wszystkiego co ich otacza - do robotów, tworzonych w laboratoriach centaurów, a także do nich samych, nie jest wytworem człowieka, jest w jakiś sposób obcy i to jest w nim fascynujące dla tych ludzi przyszłości, która, miejmy nadzieję, nie czeka nas.
W pewnym momencie opowiadania, pewien biolog przysłany do zbadania psa, mówi że podobno kiedyś ludzie szanowali całą naturę, a nie tylko samych siebie. I chyba warto o tym pomyśleć, bo może takie samo zdanie moglibyśmy powiedzieć i teraz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz